Cykl: Pięćdziesiąt odcieni (tom 1)
Wydawnictwo: Sonia Draga
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Tytuł oryginału: Fifty Shades of Grey
Data wydania: 5 września 2012
ISBN: 9788375085563
Liczba stron: 608
Nadszedł i w moim czytelniczym dorobku czas, w którym sięgnęłam po hit (?) ostatnich kilku lat. W końcu bowiem darowanemu koniu nie zagląda się ponoć w zęby, a jeśli sprezentować komuś "Pięćdziesiąt twarzy Greya", to tylko na osiemnastkę.
Współczesna wersja kopciuszka i odnalezienia jej księcia, a może raczej bestii, to historia, której raczej nie trzeba nikomu przybliżać. Bo i szczerze mówiąc, przybliżać nie ma za bardzo co - chyba że ktoś prosiłby o streszczenie pikantnych momentów znajomości Any i Christiania, które w sumie całkowicie oddałby zaistniałą miedzy nimi relację - innej relacji możecie szukać tu na próżno.
Jeśli zastanowimy się nieco bardziej nad fabułą książki, a szczerze mówiąc nie jestem pewna czy nie będzie to marnotrawstwem naszej cennej energii, na palcach jednej ręki możemy zliczyć, co główni bohaterowie robili przez sześćset stron bez podtekstu erotycznego. Co więcej, brak tutaj jakichkolwiek wątków pobocznych, które choć odrobinę mogłyby podnieść jakość tekstu. Podobnie jest z postaciami drugoplanowymi. Przyjaciółka głównej bohaterki ograniczona jest jedynie do pełnienia roli wypożyczalni ubrań. Nie liczyłam tego, ale wydaje mi się, iż Ana częściej zakłada ubrania pożyczone/kupione jej przez kogoś, niż własne. Dziwi mnie również fakt, iż książka utrzymana w narracji pierwszoosobowej, gdzie główna bohaterka studiuje filologie, jest tak bardzo uboga w zasób słów. Jeśli chodzi o towarzyszące mi podczas lektury emocje, zupełnie nie rozumiem, jak ktoś mógł czerpać przyjemność z odczytu jakże emocjonujących zbliżeń głównych bohaterów. Choć barwne i z pewnością brawurowe, mnie doprowadzały raczej do szewskiej pasji. Mówiąc szczerze dawno żadna książka tak mnie nie wkurzyła. A niestety, irytacja towarzysząca mi szczególnie przez ostatnie dwieście stron książki, zupełnie wykluczyła możliwość jakiejkolwiek frajdy przy czytaniu.
Jeśli ktoś szuka książki, mówiącej jak kogoś NIE kochać, niech sięgnie po "Pięćdziesiąt twarzy Greya".
Mam podobne odczucia. Nóż w kieszeni otwierał mi się z każdym wspomnieniem "wewnętrznej bogini".
OdpowiedzUsuń