Image Map
Image Map

piątek, 28 grudnia 2012

LITERATURA. Tajemnica gwiazdkowego puddingu - Agata Christie - Opinia


Tajemnica gwiazdkowego puddingu – Agata Christie







Autor: Agata Christie
Tłumaczenie: Krystyna Bockenheim
Tytuł oryginału: The Adventure of the Christmas Pudding
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: październik 2010
ISBN: 978-83-245-8975-3
Liczba stron: 259










         Pomimo iż książka została przeze mnie wybrana w kategorii „Powieść z motywem Świąt Bożego Narodzenia” w grudniowej trójce e-pik, tylko pierwsze opowiadanie z tego zbioru nawiązywało do tematu. Nie stwarzało to dla mnie jednak żadnej przeszkody, a wręcz jeszcze bardziej zachęcało. Bowiem, choć nie czytam ich zbyt często, zbiory opowiadań są przeze mnie niezmiernie upodobane. Jedyną przeszkodą będzie dla mnie dość istotna kwestia – jak poprawnie wyrazić swą opinię o tak krótkim utworze?

         W 259 stronach autorka zmieściła aż sześć opowiadań, w tym pięć ze znanym detektywem Herkulesem Poirotem i ostatnie z Jane Marple. Choć z błyskotliwym Belgiem zdarzyło się mi spotkać w kryminale „Zerwane zaręczyny”, nie zapisał się on w mej pamięci. Mogłam więc potraktować opowiadanie Agaty Christie jako moje pierwsze spotkanie z najbardziej znanymi detektywami jej powieści.

         „Tajemnica gwiazdkowego puddingu” ukazuje nam, wydawać by się mogło oklepany pomysł w innowacyjnym wydaniu. Kradzież drogocennego rubinu mogłaby zostać przyjęta przez czytelników ze znużeniem przez powielanie tematu, jednak czy kiedykolwiek autorka pozwoliła odbiorcy na nudę? Świetne tło dla tekstu stanowią tradycyjne, angielskie Święta Bożego Narodzenia. Nie miałam wcześniej okazji poczytać czy też obejrzeć jak wyglądają one na Wyspach, zarówno współcześnie jak i w przeszłości, więc był to aspekt, który z pewnością przyciągnął moją uwagę. Jedne, co mogę zarzucić autorce, to nienaturalna reakcja bohaterów w jednej ze scen, by nie zdradzić jednak fabuły, pozostawiam waszemu osądowi i przypuszczeniom, o którym fragmencie mówię.

          „Zagadka hiszpańskiej skrzyni” zaskoczyła mnie swoją licznością bohaterów, w całkiem krótkiej formie utworu. O ile w „Tajemnicy gwiazdkowego puddingu” można jeszcze było domyślić się rozwiązanie zagadki, w drugim serwowanym nam opowiadaniu, wyjaśnienie było nadzwyczaj niespodziewane. Wprawdzie Herkules Poirot nie przypadł mi do gustu, śledzenie jego toku myślenia było intrygujące. Dodam jeszcze, że ciekawym rozwiązaniem było nawiązanie do „Ottela” Shakespeare'a.

         „Popychadło”, jakkolwiek jest najdłuższym opowiadanie z tego zbioru, nie mogłoby zostać przez mnie nazwanym najlepszym. Godnymi uwagi są zastanawiające postacie, w szczególności lady Astwell, która zdecydowanie zdobyła moją sympatię. Niekonwencjonalna metoda przesłuchania ewentualnego podejrzanego poprzez hipnozę także spotkała się z moją aprobatą. Wniosła nieco świeżości w tradycyjnym zdobywaniu informacji. Również przedstawienie toku śledztwa, które dla biernego obserwatora mogłoby wyglądać nieco niedbale, zaciekawiło i przykuło moją uwagę.

         „Dwadzieścia cztery kosy” to najkrótsze, liczące zaledwie 19 stron opowiadanie. Nie zapadło mi głęboko w pamięci, acz był to ciekawy pomysł na kryminał. W pewnym stopniu ukazał, że pozornie nic nie znaczące fakty razem mogą stworzyć brutalną tajemnice. Krótki, treściwy utwór, mający w pewnym stopniu swój klimat. I choć zapewne za kilka dni o nim zapomnę, to chyba opowiadanie z całej szóstki, przy którym najmilej spędziłam czas. Niepozorność nie oznacza więc znudzenia.

         „Sen” przedstawił nam kolejny błyskotliwy pomysł na morderstwo. To przy nim zaczęłam zastawiać się czy spodziewając się zaskoczenia jak to zwyczajnie bywa w przypadku tworów pani Christie, wiąż możemy nazywać je zaskakującymi. Brzmi niesamowicie abstrakcyjnie i ze skruchą przyznam, że podczas czytania bardziej interesowało mnie udzielenie sobie odpowiedzi niż sama fabuła. Opowiadanie się skończyło, a ja dalej głowię się nad czymś, co jak często bywa, sama sobie skomplikowałam.

         „Szaleństwo Greenshawa” było miłym odpoczynkiem po pięciu opowiadaniach z udziałem Herkulesa Poirota. Przyznam jednak, że utwór zostawił pewien niedosyt, przez fakt, iż Jane Marple było tu niesłychanie niewiele, a główną role odgrywali pozostali bohaterowie. Fabuła jednak na tym nie ucierpiała, a samo opowiadanie godnie zakończyło ten zbiór.

          Choć z powieściami Agaty Christie mam niewielką styczność, nigdy nie jestem zawiedziona czy też rozczarowana. Miło raz na jakiś czas sięgnąć po jakiś kryminał, dlatego nie tylko „Tajemnice gwiazdkowego puddingu” lecz całą twórczość autorki, polecam osobą, które niekoniecznie nazwą kryminały swym ulubionym gatunkiem literackim.




Książka przeczytana w ramach wyzwania grudniowej trójki e-pik. 

piątek, 21 grudnia 2012

LITERATURA. Tancerka Mao - Qiu Xiaolong - Opinia


Tancerka Mao – Qiu Xiaolong







Autor: Qiu Xiaolong
Tłumaczenie: Sławomir Kędzierski
Tytuł oryginału: A loyal character dancer
Seria/cykl wydawniczy: Inspektor Chen tom 2
Wydawnictwo: AMBER
Data wydania: 2002 (data przybliżona)
ISBN: 978-83-241-3127-3
Liczba stron: 287









         Żeby kogoś dobrze poznać, należy wpierw zrozumieć środowisko, w którym się obraca. Zasada ta nie tyczy się tylko ludzi, a nie inaczej jest w przypadku mojej pasji. Aby zrozumieć kulturę Japonii, muszę poznać ogólny zarys środowiska Azji. „Tancerka Mao” była dobrym powodem by uzupełnić swoje braki w historii Chin, bo wiedza w tym temacie była dla mnie zupełnie obca.

         XX wieczny Szanghaj nie jest bezpiecznym miejscem. Gangi nie są niczym zaskakującym, ich działania jednak bardzo. Chen i Catherine mają przed sobą trudne zadanie i ze ścigających mogą stać się ściganymi. Czy chińsko-amerkykańskie śledztwo zakończy się sukcesem?

         Jak już wspomniałam, historia Chin gra w powieści dużą rolę. Warto więc przed lekturą zapoznać się z pojęciami takimi jak „rewolucja kulturalna” czy „Mao”. Myślę, że autor mógł zamieścić choć ogólny zarys polityczny Chin, jeśli przewidywana była sprzedaż książek poza terenami Azji. Jeśli chodzi jednak o przedstawienie życie Chińczyków w tamtym okresie, nie mogę nic zarzucić. Pokazanie, dla nas czegoś zupełnie nowego, orientalnego, zarówno z punktu widzenie mieszkańca Chin Chena, jak i z perspektywy amerykanki Catherine, było świetnym rozwiązaniem. Co do dwóch głównych, wspomnianych bohaterów, autor bardzo dobrze przedstawił rozwijanie się ich relacji, pokonywanie różnic kulturalnych czy poglądowych. Rozdziały upływają szybko, w przeciwieństwie do akcji, która rozwija się dość powolnie. Nie sądzę by autor wykorzystał cały jej potencjał, chociażby w ukazaniu związku między dwoma śledztwami, które mogło być znacznie ciekawsze. W pewnym momencie czytania, zaczęłam obawiać się o brak jakiegokolwiek punktu kulminacyjnego. Niepotrzebnie, choć przyznam, że był on mało spektakularny. Wszystko co do tej pory napisałam, przedstawiać może moją zupełną niechęć do książki. Mimo to spędziłam przy niej miło czas. Specyficzny klimat udzielił mi się, choć gdyby powieść miała większą ilość storn mogłoby wypaść to znacznie gorzej. Dlatego cieszę się, że zakończenie, acz w większości wyjaśnione, jest całkiem otwarte pozostawiając autorowie pewną możliwość kontynuacji. Nadmienię dodatkowo, że ogromnie przypadły mi do gustu wszystkie ukazane chińskie przysłowia z mądrościami życiowymi.

         Podsumowując, wprawdzie książkę przeczytałam w ramach kategorii „Zagraniczna powieść z dreszczykiem” grudniowej trójki e-pik, nie do końca nadawała się do tego określenia. Mimo wszystko chętnie przeczytałabym wcześniejsze przygody inspektora Chena.  


Książka przeczytana w ramach wyzwanie grudniowej "Trójki e-pik".



piątek, 14 grudnia 2012

LITERATURA. Anioły i demony - Dan Brown - Opinia


Anioły i demony – Dan Brown








Autor: Dan Brown
Tłumaczenie: Bożena Jóźwiak
Tytuł oryginału: Angels and Demons
Wydawnictwo: Wydawnictwo Albatros
Data wydania: maj 2009 (data przybliżona)
ISBN: 978-83-7359-838-6
Liczba stron: 560








        Zapewne nie raz od znajomych/przyjaciół/kogokolwiek zdarzyło ci się usłyszeć jakże irytujące zdanie: „Szkoda, że cię nie było”. Następnie, rozpoczyna się tyrada wychwalania minionego wydarzenia, a ty zaczynasz żałować, że zrezygnowałeś czy nie miałeś czasu. Ja w takim razie powiem ci: szkoda, że nie czytałeś „Aniołów i demonów”. Jednak w tym przypadku, sytuacja jest o tyle lepsza, że książkę możesz jeszcze przeczytać. I powinieneś zrobić to jak najszybciej!

        Co może połączyć, zdawać by się mogło, odległe światy religii i nauki? Nic innego jak wizja nadciągającej katastrofy. Zagadkowy wypalony znak na ciele martwego fizyka? Broń masowej zagłady? Od wieków nie istniejące bractwo wydaje się powracać? A to wszystko w czasie konklawe? I jaki związek mają z tym wszystkim Robert Langdon i Vittoria Vetra?

        Jeśli chodzi o stronę techniczną, pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy czytelnikowi będą zapewne niemiłosiernie krótkie rozdziały liczące od pół strony do góra pięciu kartek. Na szczęście, po około stu stronach, dzięki przyzwyczajeniu, przestaje być tak męczące z czasem, a wręcz staje się plusem. Urywanie wątków w odpowiednich momentach, sprawia iż czytelnik nie potrafi oderwać się od lektury. Przyznaję jednak, że po około sześćdziesięciu stronach czytanych naraz, zaczynałam być nieco wyczerpana i musiałam zrobić choć krótką przerwę w czytaniu.

        Od strony fabuły byłam niezaprzeczalnie oczarowana i urzeczona przebiegiem wydarzeń. Nie pamiętam, w jakiej ostatnio książce spotkałam się z tak szybko rozwijającą się akcją. Byłam porażona ogromem wiedzy autora, bynajmniej nie na jeden wybrany temat, a na cały szereg zagadnień. Nawet skomplikowane kwestie związane z fizyką były wyjaśnione w przejrzysty i wystarczający do zrozumienia przedstawionych sytuacji sposób. Fenomenalnie przedstawiona kompatybilność historii i przedmiotów ścisłych, która ma tutaj duże znaczenie, dla mnie była bardzo zaskakująca. Książka to także swoisty przewodnik po Rzymie, w którym opisane są miejsca zarówno znane jak i te o których słyszałam po raz pierwszy. Nie wpisujące się w format, niebanalne opisy zabytków, nie pozwoliły zwolnić akcji. Dodam, że posiadanie tak olbrzymiej wiedzy historycznej głównego męskiego bohatera, to dla mnie marzenie i w pewnym stopniu motywacja do kontynuowania mojego zamiłowania do historii.

        Dan Brown to mistrz swojego rzemiosła, który stworzył liczne, świetnie rozbudowane postacie, zarówno pierwszoplanowe jak i ten dalsze. Poznajemy je w wystarczającym stopniu, a każda jest unikatowa. Kolejną zaskakującą mnie kwestią były zwroty akcji. W całokształcie nie powinny być niczym nieoczekiwanym. Jednak autor serwuje nam je także w wątkach pobocznych, co spotka się z moją pełną podziwu aprobatą. Całe napięcie przesycające powieść jest dyskretnie rozładowywane dzięki zabawnym wstawkom, które aczkolwiek nie zmieniają koncepcji całokształtu. Na cały klimat utworu składają się również misterne żonglowanie metaforami i porównaniami, nie są one jednak wymuszone i zdecydowanie wpisują się w całość.

        Niesamowicie cieszę się, że dzięki akcji „Trójka e-pik”, skłoniłam się do przeczytania powieści jeszcze w 2012 roku. Zajmie ona zdecydowanie jedno z wyższych miejsc w rankingu podsumowującym mój czytelniczy rok. 


Książka przeczytana w ramach wyzwania  grudniowej "Trójki e-pik"




sobota, 8 grudnia 2012

LITERATURA. Folwark zwierzęcy - George Orwell - Opinia


Folwark zwierzęcy – George Orwell








Autor: Grorge Orwell
Tłumaczenie: Bartłomiej Zborski
Tytuł oryginału: Animal Farm
Wydawnictwo: DaCapo
Data wydania: 1995 (data przybliżona)
ISBN: 83-86611-88-X
Liczba stron: 128









        Są takie lektury, które pomimo małej liczby stron zniechęcają uczniów. Historia świni, która próbuje przejąć władzę – tak brzmi w jednym zdaniu treść książki w ogromnym skrócie. Ale zaraz, zaraz... Czy to nie brzmi znajomo? Oczywiście, wszyscy mieli na tyle kultury, by oszczędzić nazwania kogoś wprost, jakże obraźliwym przydomkiem – świnią. Co innego jakże niesubtelne porównanie zaprezentowane przez Orwella. I tu już zaczyna robić się ciekawiej.

        Farma Johnsa zapewne nie jest jedyną w Anglii, której nie wiedzie się najlepiej. Jest za to jedyną, której mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w własne ręce. I bynajmniej nie mówimy tu o właścicielu i jego żonie.

        Idea jest piękna – wolność, równość, wspólna praca, wzajemna pomoc. Na idei jednak się kończy. Czyże jest państwo bez przywódcy? I tu tkwi największy szkopuł naszych bohaterów, czyli prawidłowa decyzja o jego wyborze. Popatrzmy dalej. Czy tak właściwie mają oni głos w jego wyborze? Oczywistą decyzją wydaje się być wybór, nie o tyle inteligentnego, co charyzmatycznego kandydata - w naszym wypadku, najprawdziwszej świni. Tym samym, najważniejsze urzędy powinny otrzymać również świnie, w końcu to najinteligentniejsze zwierzęta w folwarku. I nie miało tu wcale znaczenia, że inni mieszkańcy również posiadali takie same, jak nie wyższe, kompetencje. Jak brzmiało jedno ze zwierzęcych przykazań? Coś o równości? Nie, gdzie tam. Od samego początku przedsięwzięcie sypie się jak domek z kart, skazane na porażkę. Inteligencja nie może działać bez klasy robotniczej i odwrotnie. Co jednak gdy inteligencja zostaje wypędzona, bądź nie ingeruje w sprawy państwa. Klasa robotnicza również skazana jest na porażkę, w większości będąc manipulowana przez media i przesiewane informacje. Utknęliśmy w martwym punkcie.

        W moim celu było nie tradycyjne przedstawienie opinii o fabule, akcji czy bohaterach, a głęboki ukłon w stronę pomysłu, dzięki któremu został ukazany system totalitarny. Jasne, metaforyczne przesłanie wywiera spore wrażenie. Nie nazwę jednak tej książki interesującą. Temat jest naprawdę ciężki i potrafię zrozumieć, że w głównej mierze, nie zaciekawi przeciętnego gimnazjalisty. Jednak nie jest to głównym celem „Folwarku zwierzęcego”. Uświadomienie odbiorcy jak wiele grozy niesie manipulacja i zwykła ciemnota, to właściwy przekaz książki, co spełnia w zupełności.  

poniedziałek, 3 grudnia 2012

LITERATURA. Jesienna miłość - Nicholas Sparks - Opinia


Jesienna miłość – Nicholas Sparks








Autor: Nicholas Sparks
Tłumaczenie: Andrzej Szulc
Tytuł oryginału: A walk to remember
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: wrzesień 2007
ISBN: 978-83-7359-620-7
Liczba stron: 208









        Moim postanowieniem na tegoroczną jesień było przeczytać, dla mnie pierwszą, powieść Sparksa. I choć samo polskie tłumaczenie tytułu zupełnie nie odnosi się do treści książki, kiedy czytać „Jesienną miłość” jak nie w listopadzie?

        Lata sześćdziesiąte XX wieku wcale nie różniły się tak bardzo od dzisiejszych czasów. Siedemnastoletni Landon tak jak jego współcześni rówieśnicy myśli na jakie studnia skierować się po ukończeniu liceum, a także kogo powinien zaprosić na bal organizowany w jego szkole. Początkowo nic nieznaczący wieczór w życiu Landona, może okazać się kamieniem milowym w jego drodze do dojrzałości.

        Nicholas Sparks. Znany i uznawany współczesny pisarz, tworzący wzruszające, romantyczne historie. Przez wielu stawiany w czołówce twórców miłosnych opowieści. Może dlatego, podchodząc do „Jesiennej miłości” postawiłam jej naprawdę wysokie oczekiwania, które nie do końca spełniła. Całość utworu nie jest zła. To przyjemna, poruszająca historia, lekka do czytania. Jeden, główny wątek, na którym autor skupił całą swą uwagę i parę lekko zarysowanych wątków pobocznych, które znikają patrząc na całokształt. To samo tyczy się bohaterów. Tych drugoplanowych możemy policzyć na palcach jednej ręki. Landon i Jamie, również potraktowani są nieco po łebkach, choć sądzę, że pisarz świetnie przedstawił relację między nimi. Ktoś może powiedzieć, że spowodowane jest to zbyt małą liczbą stron. Dla mnie jednak była ona odpowiednia i w wypadku większej ilości, akcja straciłaby swą wartkość. Myślę, że właśnie szybko tocząca się fabuła, jest najlepszym atrybutem powieści. Nie zapomniałam również o mistrzowskim zakończeniu, które pozostawia czytelnikowi wiele pytań i możliwości własnego dopowiedzenia historii.

        Dlaczego napisałam więc, że książka w ostateczności nie spełniła moich oczekiwań? Myślę, że zawiniło tu właśnie osławione nazwisko autora, po którym spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Może, gdyby na książce widniało zupełnie nieznane mi imię, ocena mogłaby być nieco wyższa. Tymczasem, odniosłam wrażenie iż sława wyprzedziła samego pisarza lub po prostu trafiłam na jedną z tych mniej udanych pozycji. 

niedziela, 25 listopada 2012

LITERATURA. Ukryte żony - Clarie Avery - Opinia


Ukryte żony – Clarie Avery







Autor: Clarie Avery
Tłumaczenie: Magdalena Filipczuk, Julia Gryszczuk-Wicijowska
Tytuł oryginału: Hidden wives
Wydawnictwo: Znak 
Data wydania: marzec 2012
ISBN: 978-83-240-1692-1
Liczba stron: 384








        Jeśli szukasz książki, która jest lekką opowieścią, pełną romantyzmu i niewinnych, wzruszających wątków, odłóż „Ukryte żony” na najwyższą, niewidoczną półkę. Odłóż, bo nie jest to szczęśliwa lektura, ale za to znacznie bardziej wartościowa, mówiąca o wierze i nadziei. A jeśli jesteś gotowy na wstrząsającą i drastyczną akcję, nie pozostaje ci nic innego jak zatopić się w niesamowicie pochłaniającej książce dwóch sióstr piszących po pseudonimem Clarie Avery.

        Sara i Rachel, żyją w rodzinie poligamistycznej, przynależącej do mormońskiej wspólnoty. W ich życiu nie ma miejsca na śmiech, radość, miłość czy marzenia. Okrutny los nie oszczędza młodych dziewczyn i już za niedługo będą musiały wyjść za mąż i stać się kolejną z żon-sióstr. A może znajdzie się ktoś, kto zechce im pomóc?

        Poligamia? Prehistoria. Sekty? Tylko na filmach. Małżeństwa z własną rodziną? Nie przy dzisiejszym prawie. A jednak wszystko to okazało się być tak przekonująco realne w powieści, która nie raz przyprawia o dreszcze. Całą książkę towarzyszyło mi tylko jedno pytanie: dlaczego? Okrutne odbieranie Sarze i Rachel każdej nadziei, radości, nie wspominając o świadomości własnej wartości, przeżywałam oburzona bezlitosną niesprawiedliwością. Denerwowałam się i płakała wraz z każdym ich upadkiem, uświadamiając sobie, że obie były tylko dziewczynkami w moim wieku. Autorki nie budują fałszywego świata, ale ukazują nam zupełnie nowy, dotąd nieznany mi system. Zdawałam sobie sprawę, że właściwie, rodziny takie jak przedstawione w książce, mogą gdzieś istnieć, co było bardzo bolesnym spostrzeżeniem. Pomimo tak wielu krzywd i nieszczęśliwych zrządzeń, cieszyłam się z każdego drobnego powodzenia. Same bohaterki są przykładem ogromnej siły, odwagi i nieustannej, niezłamanej wiary w lepsze jutro, która była tak bardzo groteskowa w całej historii. A to właśnie ona pozwalała im marzyć i mieć nadzieję. Sama książka, choć nie należy ani do tych cienkich, ani tych z wysoką liczbą stron, porywa, zaskakując akcją na każdym kroku. Najważniejsza jednak jest cała wspomniana gama emocji, bo osobiście od dawana nie spotkałam się z powieścią, która poruszyłaby mnie tak bardzo. W pewien sposób pozwoliła mi również docenić świat w jakim żyje. Codzienna normalność, a nawet rutyna, przy tej powieści wydała się zbawcza.

        Powieść polecam osobom szukającym niebanalnej historii, która w żadnym przypadku nie jest historiom szczęśliwą. Przyznam jednak, że to chyba jedna z lepszych książek jakie miała okazje przeczytać w 2012 roku.  

czwartek, 15 listopada 2012

LITERATURA. Kamienie na szaniec - Aleksander Kamiński - Opinia


Kamienie na szaniec – Aleksander Kamiński









Autor: Aleksander Kamiński
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2005
ISBN: 8310111177
Liczba stron: 240











        „Kamienie na szaniec” nie są książką, po którą sięgnie przeciętny, typowy nastolatek. Nie mają na celu rozbawić czytelnika, ale uświadomić go jak wyglądała walka z okupantem w okrutnych czasach II wojny światowej. Dodam jeszcze, że sądzę, iż ogromną głupotą było usunięcie z podstawy programowej historii w gimnazjum, tematów mówiących o tamtych wydarzeniach. Uświadommy sobie, że o wiele więcej gimnazjalistów interesują czasy, które pamiętają jeszcze ich pradziadkowie, niż przykładowo tematy typu: „Wieś i miasto w okresie rozbicia dzielnicowego”. Jest to jednak wyłącznie moja prywatna opinia, a na pocieszenie braku II wojny światowej w podstawie programowej, pozostają nam takie oto lektury.
        Alek, Rudy i Zośka nie są postaciami wyimaginowanymi. Ich groby znajdziemy na warszawskich Powązkach, a pamięć o nich przetrwała na wiele sposobów. Szkoły nazywane są ich imionami, poświęca się im wystawy, mówi się o nich w muzeach. „Kamienie na szaniec” to pośmiertne oddanie im hołdu i ukazanie ich zasług w latach 1939-1943. I choć samego powstania warszawskiego nie dożyli, Polacy zawdzięczają im naprawdę wiele.

        Miałam wiele okazji by czerpać wiedzę, na temat sytuacji ludzi przebywających w obozach koncentracyjnych, a także poznawać dramat eksterminacji żydów. Liczne spotkania z byłymi więźniami Auschwitz nie są mi obce, miałam również okazje ujrzeć spektakl poświęcony działalności Korczaka w ostatnich latach jego życia. Bliskie są mi także wspomnienia moich pradziadków z tamtego okresu. Mój pradziad przed swą śmiercią spisał osobiste wspomnienia, pozostawiając je nam, potomnym. Za jego przykładem poszła także jego żona. Moja druga prababcia była tylko dzieckiem gdy wybuchła wojna, wciąż jednak opowiada mi jej i męża wspomnienia gdy ją o to poproszę.
        Nigdy jednak nie zastanawiałam się jak wyglądała Warszawa, będąc w samym centrum walki o wolność. Oczywiście, znałam najważniejsze wydarzenia, odwiedziłam muzeum powstania warszawskiego, a jednak nie myślałam o obywatelach Warszawy, nie mówiąc już o pojedynczych jednostkach. „Kamienie na szaniec” pokazały mi to, o czym historia zazwyczaj nie mówi. Ukazały mi głównie uczucia przepełniające bohaterów, ich wszystkie rozterki i troski. Pokazały jak bardzo zmienili się w czasie wojny i jak dorośli na przestrzeni okupacji niemieckiej. Najbardziej zadziwiające było jednak ich podejście do tamtych czasów. Pomimo trwającej walki, wciąż patrzyli w przyszłość, martwili się o nią, planowali ją i szczerze wierzyli w koniec wojny. Edukowali się i nie bali się mówić głośno o swoich marzeniach. Zadziwiało mnie to za każdym razem i napełniało respektem. Podziwiała również ich wytrwałość i nieprzerwane dążenie do celu, które z każdym dniem wydawało się umacniać. Rozwagi, staranności i poczucia odpowiedzialności mógłby uczyć się od nich nie jeden z nas.

       Wszystkie cechy wymienione przeze mnie, mogłyby wskazywać na emanowaniem z książki powagą, a byłby to spory błąd. Nie zapomniałam licznych momentów, w który uśmiech sam cisnął mi się na usta gdy czytałam zabawne anegdoty z życia bohaterów. Ale pamiętam również o momentach smutku, które przeżywałam wraz z Alkiem, Rudym i Zośką. I o dreszczach napięcia, które przechodziły mnie podczas śledzenia ryzykownych akcji. Drastycznie rzuciło mi się w oczy przejście pomiędzy okresem mniejszych, acz ważnych akcji, takich jak malowanie znaków Polski Walczącej, a uczestniczenie w akcjach, niekiedy zmuszających do zabicia oficerów niemieckich. Wtedy uświadomiłam sobie jak ogromną presję i ciężar musiały wywierać te sytuacje. Wieczny optymizm i stałe zaangażowanie wydawało być się w tym momencie czymś zupełnie kontrowersyjnym. A jednak, bohaterowie są dla nas wzorami odwagi, a przede wszystkim patriotyzmu, który ujawnia się w każdym momencie ich życia. Nie zapomnieli kim byli, nie zapomnieli do czego dążyli i nie zapomnieli co jest dla nich ważne.

       Jednak książka „Kamienie na szaniec” nie jest prostą lekturą tylko pod względem fabularnym lecz również stylistycznym. Język nie jest stosunkowo dobrze znanym dzisiejszej młodzieży. Niemniej to właśnie on dopełnia całokształtu utworu. Bardziej uciążliwym faktem były dla mnie liczne pseudonimy, które pojawiały się praktycznie co chwilę i niestety, szybko umykały z pamięci. Ostatnim elementem, który chcę wymienić jako ten negatywny, jest mieszanie autora zupełnie suchych faktów z pięknie opisanymi wydarzeniami. Kamiński nie do końca odnalazł swój złoty w środek w tym aspekcie i to on, był dla mnie nieco rażący. Dodam jeszcze, że z całego serca polecam wydanie z 2005 roku, zawierające liczne zdjęcia powiązane z bohaterami. Zdecydowanie pomagają one naszej wyobraźni i napawały tym przekonaniem, że oni przeżyli to wszystko naprawdę. 

        Uważam, że „Kamienie na szaniec” to jedna z lepszych pozycji dobranych w kanonie lektur szkolnych. Choć początkowo nie poraża szybkim rozwojem akcji, to wciąga czytelnika z każdą kolejną stronom. Jeśli będziecie mieć okazję, nie rezygnujcie z poznania tej opowieści, bo to może właśnie w Alku, Rudym bądź Zośce odnajdziecie swoich bohaterów i wzorce do naśladowania.  




Warszawa, Powązki 
Wrzesień 2012.



środa, 7 listopada 2012

Listopadowy zastój.

     
  Jak sami widzicie, moja aktywność na blogu drastycznie spadła ostatnimi czasy. Nie jest to bynajmniej spowodowane moim brakiem chęci czy też zwykłym znudzeniem bloga. Jak już praktycznie co roku w okresie października i listopada najzwyczajniej w świecie... nie mam czasu czytać. Jeśli już to w większości lektury i rzadko kiedy udaje mi się wepchnąć coś innego. W związku z tym maleje również liczba opinii pojawiających się na blogu. Dlatego też, zastanawiałam się czy lepiej wypełnić ten "nieczytający czas" postami innego rodzaju, takimi jak np. tagi i inne akcje czy może nie pisać wcale. Ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęłam, ale chciałam po prostu uczciwie uprzedzić, że jeśli zdecyduję się na pierwszą opcję, to w najbliższym czasie można się spodziewać postów nieco z gatunku "zapychaczy".

        Mam głęboką nadzieję, że uda mi się zwalczyć moje wszystkie listopadowe przeszkody jak najszybciej i opinie będą mogły pojawiać się regularnie, a przede wszystkim częściej. 




Zdjęcie jeszcze całkiem z niedawna. 


        Trzymajcie się ciepło, bo listopad nas nie oszczędza ;-)




poniedziałek, 29 października 2012

LITERATURA. Happy End - Katherine Stone - Opinia



Happy End – Katherine Stone







Autor: Katherine Stone
Tłumaczenie: Marta Dmitruk
Tytuł oryginału: Happy endings
Seria/cykl wydawniczy: Wszystko dla pań
Wydawnictwo: AMBER
Data wydania: 2000
ISBN: 83-7245-268-7
Liczba stron: 238







              Książkę wypożyczyłam właściwie dla mojej mamy. Nie wybrała ona konkretnego tytułu bądź autora i była ona po prostu pierwszą, po którą sięgłam. Jednak po dość dobrej rekomendacji mej rodzicielki, postanowiłam przetestować ją na własnej skórze.

                Dwie kobiety, na pozór swoje zupełne przeciwieństwa, połączy naprawdę wiele. Obie czują strach, skrywają swe tajemnice i pragną wybawienia od prześladujących ich wspomnień. Jak połączą się ich losy? Czy życie pozwoli im wreszcie spokojne odetchnąć?

       Zadziwiła mnie wielowątkowość w książce z tak małą liczbą stron. Wszystkie przeplatające się ze sobą historie tworzą niesamowitą całość. Nie liczyłam na jakieś szczególnie zwroty akcji i porywające opowieści, mimo to nie zawiodłam się. Autorka skupia się głównie na uczuciach jakie przepełniają nasze bohaterki, nie są to jednak nużące opisy przeżyć wewnętrznych. Myślę, że dobre dla fabuły było częste zmiany miejsc w jakich toczyła się akcja. Urozmaicało to bardzo opisy, które świetnie obrazowały mroźny Kodiak, zabiegane Los Angeles lub całkiem spokojne jak na miasto Seattle. Sami bohaterowie, mimo swej liczności byli starannie dopracowani, dający się polubić. Z czystą przyjemnością śledziłam ich losy. Jedyne na co mogę się poskarżyć, to całkiem spora przewidywalność, która w książkach tego typu jest dość często spotykana. Nie żałuję jednak czasu poświęconego lekturze, która może nie jest zbyt wybitną pozycją, aczkolwiek dobrą do odprężenia się opowieścią.

             Książkę polecam dla kogoś, kto szuka lekkiej lektury, w pewnym stopniu romansu, choć nie gra on tu głównych skrzypiec. Czytacie podobne książki? A może nudzą was swoim powtarzającym się schematem? Podzielcie się swoją opinią w komentarzach.  




niedziela, 21 października 2012

LITERATURA. Jan Kochanowski - Fraszki i Treny - ulubione.




Ponieważ ostatnimi czasy, chcąc,  nie chcąc, musiałam przebrnąć przez fraszki i treny Jana Kochanowskiego, dzisiaj szybki post przedstawiający po jednym z nich. Choć renesansowy poeta zdecydowanie nie należy do moich ulubionych, to utwory, które tutaj przedstawię, bardzo przypadły mi do gustu. 


79. O DOKTORZE HISZPANIE
„Nasz dobry doktor spać się od nas bierze, 
Ani chce z nami doczekać wieczerze”.
„Dajcie mu pokój! najdziem go w pościeli,
A sami przedsię bywajmy weseli!”
„Już po wieczerzy, pójdźmy do Hiszpana!”
„Ba, wierę, pójdźmy, ale nie bez dzbana”.
„Doktorze, puszczaj, towarzyszu miły!”
Doktor nie puścił, ale drzwi puściły.
„Jedna nie wadzi, daj ci Boże  zdrowie!”
„By jeno jedna” - doktor na to powie. 
Od jednej przyszło aż więc do dziewiąci,
A doktorowi mózg się we łbie mąci.
„Trudny – powiada – mój rząd z tymi pany:
Szedłem spać trzeźwo, a wstanę pijany”.




TREN XVII

Pańska ręka mię dotknęła,
Wszytkę mi radość odjęła:
Ledwie w sobie czuję duszę
I tę podobno dać muszę.

Lubo, wstając, gore jaśnie,
Lubo, padnąc, słońce gaśnie,
Mnie jednako serce boli,
A nigdy się nie utoli.

Oczu nigdy nie osuszę - 
I tak wiecznie płakać muszę!
Muszę płakać! - O mój Boże,
Kto się przed Tobą skryć może?

Prózno morzem nie pływamy, 
Prózno w bitwach nie bywamy:
Ugodzi nieszczęście wszędzie,
Choć podobieństwa nie będzie.

Wiodłem swój żywot tak skromnie, 
Że ledwo kto wiedział o mnie,
A zazdrość i złe przygody
Nie miały mi w co dać szkody

Lecz Pan, który, gdzie tknąć, widzi
A z przestrogi ludzkiej szydzi,
Zadał mi raz tym znaczniejszy,
Czym-em już był bezpieczniejszy.

A rozum, który w swobodzie
Umiał mówić o przygodzie,
Dziś ledwie sam wie o sobie:
Tak mię podparł w mej chorobie.

Czasem by się chciał poprawić,
A mnie ciężkiej troski zbawić,
Ale gdy siedzę na wadze,
Żalu ruszyć nie ma władze. 

Próżne to ludzkie wywody,
Żeby szkodą nie zwać szkody;
A kto się w nieszczęściu śmieje,
Ja bych tak rzekł, że szaleje.

Kto zaś na płacz lekkość wkłada,
Słyszę dobrze, co powiada;
Lecz się tym żal nie hamuje, 
Owszem, więtszy przystępuje. 

Bo, mając zranioną duszę,
Rad i nierad płakać muszę,
Co snać nie cześć, to ku szkodzie
I zelżywość serce bodzie.

Lekarstwo to, prze Bóg żywy,
Ciężkie na umysł troskliwy!
Kto przyjaciel zdrowia mego,
Wynajdzi co wolniejszego!

A ja zatym łzy niech leję, 
Bom stracił wszystkę nadzieję,
By mię rozum miał ratować;
Bóg sam mocen to hamować.

(Według „Fraszki, Pieśni, Treny” Jan Kochanowski, Wydawnictwo Zielona Sowa)



Lubicie twórczość Jana Kochanowskiego? Maci jego ulubione utwory? A może wręcz przeciwnie? Podzielcie się swoją opinią w komentarzach.