Śmiało mogę powiedzieć, że w Krakowie czuję się jak ryba w wodzie. Chociaż od stolicy Małopolski dzieli mnie na co dzień ok. 100 km, średnio raz na dwa miesiące udaje mi się wyskoczyć do miasta Kraka. W Krakowie zagościłam na weekend 15-17 maja i tym razem nie sama, a z lubym! Cel był krótki: pokazać mu, że Kraków to magiczne miasto.
Na miejsce dotarliśmy piątkowym popołudniem. Ja z Cieszyna, luby z Kielc. Jako iż naszym głównym środkiem transportu miały być tramwaje od razu po przyjeździe zaopatrzyliśmy się w 72-godzinne bilety na komunikację miejską w strefie I. Za dwa, korzystając z naszych zniżek zapłaciliśmy zaledwie 36 złoty. Jeśli nie macie ochoty na przemierzanie pieszych kilometrów, a wasza trasa jest rozrzucona po Krakowie, wielogodzinne bilety to najbardziej ekonomiczne wyjście.
Przez trzy dni rozgościliśmy się na Nowej Hucie, czy też raczej tam nocowaliśmy i ogarnialiśmy się do dalszych wojaży. Pierwszy z nich był zupełnie nieplanowaną wizytą na tramwajowej zajezdni, bowiem wsiedliśmy w tramwaj jadący w drugą stronę niż zamierzaliśmy.
Na tramwaj w drugą stronie nie musieliśmy długo czekać i z lekkim opóźnieniem dotarliśmy do centrum. Niewyobrażalnie długie kolejki do muzeów znacznie nas odstraszyły, zrezygnowaliśmy więc z oglądania takich czy innych dzieł sztuki na rzecz spacerku przez Planty, Floriańską, rynek, Grodzką aż do Wawelu. Na rynku powitał nas jarmark rzemiosła, bliższe spotkanie ze stoiskami zostawiliśmy
|
Ścieżki oświetlone świeczkami. |
jednak na następny dzień. Zdecydowaliśmy się na przechadzkę do Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Między 19 a 24 odbywała się bowiem nocna iluminacja ścieżek i szklarni. Oczywiście, nocą ciężko byłoby podziwiać wszelakie znajdujące się tam rośliny - ogród został za to przemieniony w niezwykle romantyczne miejsce do nocnej przechadzki. Wróciliśmy do centrum by zobaczyć ziejącego ogniem smoka przy Wawelu i udać się na tramwaj.
W sobotę wstaliśmy całkiem wcześnie by jak najlepiej wykorzystać ciepły dzień (podobno gdy budzik zadzwonił zażądałam by dalej spać, ja twierdzę, że ten budzik w ogóle mnie nie obudził). Pierwszym punktem była wizyta na ulicy Limanowskiego, gdzie ponoć znajdują się najlepsze second-handy w Krakowie. Wstąpiłam do jednego, jednak nie był to mój szczęśliwy dzień (a może był szczęśliwy dla mojego portfela?) bowiem nic nie kupiłam. Później zatrzymaliśmy się na kawkę wraz z rodziną mojego ukochanego w przyhotelowej kawiarni nad Wisłą. Oczywiście wykorzystaliśmy tą okazję do zrobienia kilku zdjęć.
Droga przez most również została uwieczniona na kilku zdjęciach. Nie mieliśmy kłódki do zawieszenia, nie zostaje nam więc nic innego niż wrócić tam i takową zawiesić. Spacerkiem dotarliśmy do Ołtarzu Trzech Tysięcy by napić się wody świętego Stanisława (przynajmniej ja). Na rynku spróbowaliśmy iście obłędnych gofrów z owocami. Ponowienie odwiedziliśmy smoka przy Wawelu i skierowaliśmy się do kawiarni młodopolskich poetów - Jamy Michalika. Absyntu nie piliśmy ale skusiliśmy się na piwko. Wróciliśmy do mieszkania by przygotować sobie obiad i odpocząć przed kolejnymi kilometrami.
Wieczorem wybraliśmy się w okolice Nowego Cmentarza Żydowskiego, który jak się okazało, w soboty pozostaje zamknięty. Po zakupie kawy na wynos powróciliśmy do centrum, by przejrzeć wszelakie butki ustawione na rynku. Wcześniej jednak spędziliśmy kilka chwil w Cafe Camelot - urokliwej kawiarni mieszczącej się na ulicy św. Tomasza. Na pewno jeszcze nie raz powrócimy do tej klimatycznej kawiarenki. Na rynku ruszyliśmy na podbój prezentowanego rękodzieła. Mi do gustu przypadło szczególnie stoisko z ręcznie malowanymi bibelotami - wieszakami, ramkami, pudełkami itp. Skusiłam się na uroczą zakładkę do książki i stylową skarbonkę. Luby skusił się za to na pajdę ze smalcem wielkości mojej głowy... Usiedliśmy na ławce by zjeść moją pizze i wspomnianą pajdę z masłem i nacieszyć się ciepłym wieczorem.
|
Biała skarbonka z sówką jest już moja. |
W niedzielę powróciliśmy na Nowy Cmentarz Żydowski, który był już otwarty. Miejsce to robi niesamowite wrażenie - porusza i skłania do refleksji. Ostatnie godziny przed wyjazdem poświęciliśmy na krótki spacerek po centrum, pizzę w Dominium na rynku i poszukiwania herbów naszych miast na ścianach Sukiennic - był zarówno Cieszyn (moje miasto) jak i Kielce (miasto lubego). Trafiliśmy także do muzeum żywych motyli gdzie można było nie tylko je podziwiać ale także wziąć na palec.
Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy, musieliśmy pożegnać więc sielankowy Kraków. Ja do domu wróciłam z pewnością nienasycona dawną stolicą Polski i z planami na kolejne wizyty.
|
Cafe Camelot |
|
Shake w Camelocie |
|
Liczne talenty można odkryć na ulicach Krakowa |
|
Nowy Cmentarz Żydowki |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz